sobota, 3 maja 2014

rozdział 5 - Bring the noize

Cześć. Rozdział miał ukazać się w niedzielę, ale zmieniłam nieco plany. Tak więc pojawił się dzień wcześniej. Nic więcej chyba nie mam do dodania? :)

Tosia.

*******

Pokój wyglądał na zadbany i czysty. Można było nawet powiedzieć, że nigdzie nie mogło znaleźć się, ani odrobiny kurzu. Pościel pachniała świeżością i płynem do płukania. Łóżko było tak miękkie i wygodne, że nie chciało się wstawać. Saoirse leżała na plecach, trzymając się za głowę. Mruknęła pod nosem i powoli usiadła. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu i zmarszczyła czoło. Zdawała sobie sprawę z tego, co stało się zeszłej nocy, starała się to wszystko ułożyć jak puzzle od układanki. Przeszło jej przez myśl, żeby Go zawołać, dać znać, że już się obudziła, ale ta sytuacja jej na to nie pozwalała.
- Cholera. - Pomyślała - gdyby nie on to pewnie wylądowałabym na ostrym dyżurze. Kosztowałoby mnie to lata terapii. Jak ja nienawidzę tych parszywych psychiatrów i reszty tych oszołomów.
Dziewczyna spuściła głowę i wlepiła wzrok w swoje złączone dłonie. Westchnęła pod nosem jakby od niechcenia i z braku laku przewróciła oczami. Nie wiedziała jak ma teraz się zachować. Może lepiej było po prostu wstać i wyjść? Może jednak przejść się po domu i poszukać mężczyzny. Czuła się zakłopotana. W którymś momencie dotknęła opuszkami palców swoje czoło i poczuła pod nimi zagłębione zadrapanie. Syknęła czując szczypanie i natychmiast zabrała dłoń.
- Obudziłaś się.
Wtem usłyszała Jego głos. Spojrzała swoimi dużymi oczami w stronę drzwi. Mężczyzna przeszedł przez pokój i usiadł na krańcu łóżka, obdarowując dziewczynę  ciepłym uśmiechem. Do ręki podał jej kubek z świeżo zaparzoną herbatą, która lekko parzyła w palce.
- Złap za ucho. - Napomniał ją Jared - gorące.
- Zauważyłam. - Odparła Saoirse i zagarnęła do tyłu swoje włosy - dzięki.
- Jak się spało? Mam nadzieję, że...
- Tak, masz bardzo wygodne łóżko.
- A jak się czujesz?
- Trochę boli mnie głowa i zauważyłam, że na czole mam...
- Tak, zadrapanie. - Muzyk przerwał jej zdanie - kiedy spałaś opatrzyłem ci to Stwierdziłem, że plaster i tak nic nie da, niech rana pooddycha. Kręciłaś się okropnie, ale jakoś się udało.
- Przepraszam.
- Nic nie szkodzi, nawet nie masz za co. Grunt, że jesteś cała i zdrowa. Tamte typy z bramy dostały już sa swoje, sądzę, że nawet solidnie.
- Już ci dziękowałam?
- Tak, wczoraj, kiedy ukucnąłem obok ciebie.
- To pozwól, że zrobię to po raz drugi. Gdybyś nie przyszedł w czas to... to sam wiesz. Nie sądziłam, że ktoś mi pomoże. Ludzie są teraz tak nieludzcy. Nawet jakby kogoś zabili na środku ulicy to i tak nikt się nawet nie obejrzy. Kompletna znieczulica.
- Usłyszałem damski krzyk, śmiechy tamtych typów to się zaciekawiłem. Kiedy podszedłem bliżej zorientowałem się, o co chodzi.Co jak co, ale ja nie pozwolę na krzywdę kobiety.
- To jesteś jednym z niewielu wyjątków.
- Wiesz, nigdy nie da się przewidzieć, kogo spotkasz.
- To prawda.
- No właśnie... - Jared przygryzł lekko wargę - a co ty tam robiłaś, w tej bramie?
- Wracałam do domu. - Saoirse wzruszyła ramionami - moja wina. Mogłam pojechać samochodem, ale nie. Zachciało mi się spacerków.
- Właśnie widzę. To dosyć kiepska okolica na samotne wędrówki kobiet, zwłaszcza w nocy.
- Teraz już wiem.
- Dobrze, że nic ci się nie stało, mimo wszystko. Teraz musisz bardziej uważać na siebie. W ogóle, co ci wpadło do głowy, by łazić i takiej godzinie?
- To samo pytanie mogę tobie zadać...
- No, ale?
- Wracałam z pracy.
- O tej porze?
- Zostałam po godzinach. A ty?
- Często robię sobie takie spacery nocą. Lubię sobie odetchnąć, przemyśleć parę spraw, pobyć samemu. Pewnie wiesz jak to jest, skoro tyle czasu pracujesz/
- Wiem, wiem... - Dziewczyna pokiwała głową - aż za dobrze.
Jared uśmiechnął się po raz kolejny i pewnym ruchem delikatnie dotknął jej dłoni swoją dłonią. Saoirse natychmiast się wzdrygnęła i odsunęła rękę, Muzyk widząc to, zdał sobie sprawę, że nadal mu nie ufa. Zdążył zauważyć, że była skryta, małomówna, niczym zbity pies. Nie wiedział co w niej siedzi, kim tak na prawdę jest, czego chce. Nie znał jej dosyć długo, ale porównując z innymi, ona była Puszką Pandory.
- Przepraszam. - Szepnęła pod nosem - to u mnie normalny odruch.
- Przecież nic się nie stało. - Jared oparł się łokciem o materac - rozumiem. Jestem ci obcym człowiekiem. Nie przepraszaj mnie za nic.
- Mimo tego wziąłeś mnie pod swój dach.
- Zemdlałaś z emocji. Nawet gdyby to i tak bym cię zabrał do siebie. Nie byłaś w najlepszym stanie, nie wyglądało to dobrze. Sądziłaś, że tak po prostu sobie pójdę?
- Wiesz, przywykłam do takiego obrotu spraw.
- Może pora to zmienić?
Saoirse wzięła małego łyka herbaty, by upewnić się, czy wystarczająco wystygła. Tak, nadawała się do picia, Zaraz to kubek był tylko do połowy napełniony, a jej ciało rozgrzane. Poczuła miłe ciepło w żołądku i postawiła kubeczek na stolik obok.
- Jesteś głodna? - Jared dodał i zabawnie uniósł brwi - zaraz zrobi się śniadanie. Jestem weganinem, więc możesz nie lubić...
- Ja wegetarianką. - Wtrąciła mu dziewczyna - ale sądzę, że powinnam już iść.
- A ja nie sądzę.
- Mówię poważnie. Już wystarczająco mi pomogłeś, nie chcę sprawiać ci więcej  kłopotu.
- A kto mówi to o jakimkolwiek kłopocie? Wyluzuj.
- Ratowanie biednych i bezbronnych kobiet jest dla ciebie jak chleb powszedni?
- Nie, ale jak zdarza się taka okazja to służę pomocą.
- Jared - Saoirse zdjęła z siebie kołdrę - naprawdę jestem ci za wszystko bardzo wdzięczna, ale pozwól, że już pójdę. Też nie chcę się narzucać, pewnie też masz inne sprawy, nie zawracaj sobie mną głowy.
- Ale...
Dziewczyna wstała z łóżka i zrobiła parę chwiejnych korków przed siebie. Bez problemu znalazła swoje buty, które zaraz włożyła na stopy, ubrane w niebieskie skarpetki. Złapała za torbę, leżącą na fotelu obok i zarzuciła ją na ramię. Jeszcze tylko poprawiła włosy, tak by nie wchodziły jej do oczu i już mogła wychodzić.
- To chociaż cię odwiozę. - Powiedział Jared, który natychmiast poderwał się z miejsca - nie będziesz sama wracać.
- Znalazł się dla mnie obrońca na białym rumaku? - Zaśmiała się Saoirse - nalegasz?
- Jak najbardziej.
- Niech ci będzie.
- Dobra. W takim razie daj mi tylko chwilkę. Zmienię koszulkę, założę buty i skoczę po kluczyki od samochodu, ok?
- Jasne.
Auto mknęło przez ulice i uliczki. Saoirse spoglądała przez okno, zastanawiając się nad tym, gdzie Jared ma ją wysadzić. W dalszym ciągu nie miała najmniejszego zamiaru zdradzać się mu, gdzie mieszka. W innym przypadku, zapadłaby się w ziemię ze wstydu. On z takich sfer, a ona? Nie była to do końca kwestia jej poczucia niższości, lecz samego zakłopotania. Samochód zatrzymał się.
- Ostatnio wysiadałaś dwie przecznice wcześniej. - Powiedział Jared - jak to możliwe, co? Kolejne spacerki ci w głowie?
- Ostatnim razem chciałam się nieco przejść. - Skłamała Saoirse - teraz mam bliżej.
- A może po prostu odwiozę cię pod sam dom?
- Mieszkam stąd pięć minut i...
- To tym bardziej.
- Dzięki za pomoc.
Saoirse natychmiast wysiadła, by on nadal nie nalegał. Zatrzasnęła drzwi i oparła się o otwarty lufcik. Mężczyzna pokręcił głową, mówiąc:
- Jesteś uparta.
- Wiem. - Dziewczyna posłała mu uśmiech - to chyba u mnie rodzinne.
- No dobra, skoro taka jest twoja wola...
- No to...
- Czekaj! Masz dziś wieczorem czas?
- Przecież się już widzieliśmy?
- Mój dobry kumpel urządza imprezę i może poszłabyś ze mną?
- Wiesz, ja raczej nie jestem towarzyską osobą.
- Ale może się przekonasz, co?
- Zwłaszcza po wczorajszym. Jared, przepraszam, ale...
- To może wpadniesz do mnie wieczorem? Obejrzymy jakiś film i coś...
- Takie tanie zagranie, kolego?
- Jezu! - Jared przewrócił oczami - ile razy mam mówić, że nie mam na zamiarze zaciągnięcia cię do łóżka?
- Dobra, ale nie dziś. Mam pracę.
- Do tak późna?
- Przykro mi.
- A jutro możesz?
- Nie jestem pewna na sto procent, ale raczej tak. Około 21.00?
- Tak późno?
- Za dnia mam więcej czasu.
- Niech będzie. Jutro o 21.00 bym po ciebie podjechał. Teraz pytanie, gdzie cię znajdę?
- Po 20.30 dam ci znać.
- Trzymaj się!
Samochód odjechał. Saoirse stała w miejscu do momentu, kiedy nie znikł jej z oczu. Zaraz to odwróciła się i swobodnym krokiem ruszyła w swoją stronę. Faktycznie, tym razem miała bliżej do domu. Zagłębiała się w okolicę coraz dalej, tam gdzie wrony zawracają, gdzie nie czaka nic więcej, prócz żalu l i zgrzytania zębami. Dziewczyna teraz już miała nauczkę, by samej się nie szwendać po nocy. Teraz był dzień, widno. Jednak kiedy szła coraz dalej, miała obawy. Nawet w momencie, kiedy słońce gościło na niebie, niektórzy nie mieli oporów do śmiałych posunięć.
- Cholera! - Zawołał głos w głowie dziewczyny, kiedy spojrzała na ekran telefonu - która jest? Po 14? Ładnie sobie pospałam. Jared nic mi  mówił!
Saoirse znacznie przyśpieszyła kroku, w którymś momencie nawet przemieniło się to w trucht, a nawet bieg. Co prawda do pracy miała przyjść na 20.30, ale na śmierć zapomniała o wizycie dozorcy. Za bliskie dwadzieścia minut miał się u niej zjawić.
Drzwi mieszkania z hukiem zostały otwarte. Dziewczyna weszła do środka, rzuciła torbę gdzieś na podłogę i wbiegła do kuchni. Zaczęła się rozglądać, próbując sobie przypomnieć pewną ważną rzecz. Olśniło ją. Sięgnęła po puszkę na ciastka, stojącą w jednej z szafek. Zaraz z niej wyjęła plik pieniędzy, obwiniętych gumką recepturką. Zaraz przeliczyła je dokładnie. Pokiwała głową, suma się zgadzała. Całość włożyła do nieco wymiętej koperty i rzuciła ją na stół. Podeszła do okna, otworzyła je na całą szerokość i oparła się rękoma o parapet. Na betonowym pseudo boisku znów bawiły się dzieciaki. Wrzeszczały w niebo głosy. Tam dalej przy murku mały dresik palił papierosa, otoczony swoimi "podwładnymi". Nieopodal nich na ławce siedzieli zawodowi alkoholicy, którzy sączyli trunki z przeźroczystych butelek. Kiedy jeden z nich coś powiedział, reszta się śmiała i głupkowato przytakiwała. Gdzieś tam idąc dalej żona okładała męża reklamówką z zakupami, mleko się rozlało pod naciskiem uderzenia w jego ramię. Na około paroletnie dzieciaczki, które obserwowały jak będzie wyglądała ich przyszłość. Saoirse znała tutaj właściwie każdego, ale z nikim nie wchodziła w kontakty. Tak jak kiedyś wspomniała, unikała ludzi. W sumie gardziłaby niemi, gdyby nie fakt, że chętnie kupowali towar od jej dilera. Czasem niejeden z tych dewiantów się przydawał, by zrobić jakiś interes. Pomyśleć, że dziewczyna z dobrego domu z dobrze zapowiadającą się karierą wylądowała w takiej spelunie. Śmiech na sali. Jednak co stało jej na przeszkodzie? Może rzeczywistość, która mówiąc krótko, dosadnie, dała jej mocno po dupie. Rodzinka jak z bajki, ale tylko na zdjęciach. Kto by pomyślał, że w domu mogła zaistnieć przemoc, kłótnie przy każdym posiłku i tępienie każdego sukcesu, nawet tego najmniejszego. Nic tylko uciekać. Łatwo powiedzieć, kiedy człowiek wkręca się w to wszystko i już nie widzi światełka w tunelu. Ktoś kiedyś wspomniał, że nie powinno się iść w jego kierunku. Tak się złożyło, że go nawet nie było. Ten koniec z przytupnięciem, kiedy ponoć bliscy ci ludzie wysyłają cię do domu dla wariatów, gdzie tracisz wszystko co miałeś. Od chęci do życia do wszystkich wspomnień.
Dzwonek do drzwi, bum, bum. Drzwi, trzask, trzask. Saoirse z progu wręczyła grubemu i obrzydzającego swoim wyglądem dozorcy, kopertę z pieniędzmi. Nie lubiła go. Z resztą, nikogo. Była kiedyś sytuacja, że chciał się do niej dobierać pod pretekstem "niższego czynszu". Jednak zabawne było to, że w słowach "powiem twojej żonie" zadziałało. Jakby cokolwiek miał się przejmować swoją rodziną.
- Mam to za sobą. - Mruknęła pod nosem Saoirse i opadła na fotel w pokoju dziennym - za co ja mu płacę? Za ten syf, walącą się ruinę? Gdyby matka to widziała to... fakt, ona nawet się do mnie nie przyznaje.
Dziewczyna zaśmiała się w duszy i odpaliła kolejnego papierosa. Lubiła ten moment, kiedy może zaciągnąć się tytoniem i wypuścić na wolność dym, który wyrywał się z jej ust. Oparła się wygodnie o poduszki, a nogi położyła na oparciu. Przez myśl jej przeszło ostatnie wydarzenie z nocy. Przez ten czas kompletnie o tym zapomniała, jakby nigdy nic. Aż tak ją to nie ruszało? Nie. Dzięki Jaredowi do jej głowy nie wpisało się kolejne okrutne wydarzenie, może nawet i żyła? Kto wie, do czego mogliby być zdolni tamci ludzie? Teraz nie wiadomo czego się spodziewać, kogo można spotkać.
- Cholera... - Powiedziała pod nosem z lekkim uśmiechem - on faktycznie jest moim wybawcą w srebrnej zbroi na białym koniu.

Klub jak zwykle o tej porze był zapełniony. Saoirse spacerowała po głównej sali obserwując wszystko i wszystkich. Lubiła to robić, w głowie wszystko komentowała i analizowała. Coś jak taki własny psycholog, który i tak był dosyć kiepski. W końcu zajęła miejsce obok jednego z bardziej dzianych mężczyzn. Na jej życzenie odpalił jej papierosa i wrócił wzrokiem do oglądania tancerki na scenie. Za to dziewczyna nadal zachodziła w głowę na tematem pod hasłem "Jared". Nie wiedziała, do czego to zmierza, ale chyba faktycznie nie miał do niej złych zamiarów. Bała się, nie mogła samej siebie oszukiwać, ale chciała iść w to dalej. Było to ciekawe, po za tym, teraz chociaż z jedną osobą mogła tak zwyczajnie porozmawiać. To było dla niej nad wyraz miłe, przez ostatnie lata stroniła od takich relacji. Miała cichą nadzieję, że może coś to zmieni w jej życiu, chociaż nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to jak głos mówiący do niej:
- Saoirse, telefon.
Dziewczyna zmarszczyła czoło. Przecież nikt nigdy nie przeszkadzał jej w pracy, nawet nie mogło być takiej opcji, Mimo swojego zaskoczenia, wstała i ruszyła za jedną z "koleżanek" do pokoiku Bossa. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła w fortelu. Spojrzała pytająco na mężczyznę, który krótko rzucił:
- Telefon, dzwoni klient. Zajmij się rozmową, ja teraz mam inne sprawy, wychodzę. Teraz ty będziesz mnie wyręczać w tego typu sprawach.
Szef wyszedł z pomieszczenia, a za nim poszła długa smuga dymu z papierosa. Saoirse obejrzała się za nim, po czym złapała za telefon i przyłożyła do ucha. Usłyszała w nim głos:
- Chciałbym poprosić o dwie dziewczyny, albo nie... trzy! Nie jestem sam. Najlepiej blondynki, jedna niech będzie brunetką. Szczupłe, ładne, żeby też było za co złapać.
- Mhm. - Odparła Saoirse i wzięła do ręki długopis - tylko jeszcze parę kwestii...
Jej pytania, jego odpowiedzi się już nie liczyły, tylko ten głos. Tak znajomy, przyjemny dla uszu, miękki i kojący. Bez problemu go rozpoznała. Wypowiedziany przez niego adres, tylko ją upewnił. Odłożyła telefon i zrobiła wielkie oczy. W sumie, czemu się mogła dziwić? To było całkiem normalne. Jednak odetchnęła z ulgą, że Boss zdążył ją zwolnić z tego stanowiska. Przecież to ona mogła być tą jedną z dziewczyn.
- No to ładnie, - Szepnęła pod nosem kręcąc przy tym głową - ale to też mężczyzna. Jared, Jared...

1 komentarz:

  1. Łoł! Jared zamawia prostytutki? I nie poznał jej głosu? Przypał..... No ale nic :D Rozdział świetny! Czekam na kolejny :D Tylko jedna mała uwaga. Gdy piszesz takie dłuższe dialogi, jak w tym rozdziale, to wtrącaj czasem jakieś ich ruchy. No. "bawiła się frędzlami od poduszki", " spojrzał jej w oczy", "przeciągnął sie" czy coś w tym stylu. Bo gdy tak czytałam to miałam wrażenie, że twoje postacie nie rozmawiają ze sobą, tylko klepią taką formułkę,bez emocji. Nie mówie tego wrednie, by ci dopiec czy coś, to tylko taka rada :)
    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział !
    Pozdrawiam
    Inverno

    OdpowiedzUsuń