środa, 30 kwietnia 2014

rozdział 4 - I blame myself

Cześć :)
Ten rozdział będzie dłuższy, niż reszta. Ogólnie, będą one teraz bardziej rozbudowane, tak jak wspomniałam bodajże w prologu. W przyszłym tygodniu pojawi się następny wpis i mam nadzieję, że teraz Wam narobię smaku.
Tak więc, zapraszam do czytania i oceniania :)

Puzzel.


*************

Drogi w Los Angeles o tej porze były prawie puste. Oświecały je słabym światłem latarnie. Samochód jechał jedną z ulic. Dosyć hałasował z racji swojego wieku. Już zaczynał szwankować. Czasem można było mieć wrażenie, że zaraz się rozsypie. Saoirse cały czas patrzyła przed siebie, trzymając dłonie n kierownicy. Na lusterku dyndał mały, drewniany różaniec, fotele skrzypiały, wszystko się trzęsło. Dziewczyna rozluźniła ramiona i spojrzała na zegarek. Było już późno, zaczynała się spóźniać. Tak więc mocniej nacisnęła na pedał i auto znacznie przyśpieszyło. Jeszcze parę zakrętów i dało się zobaczyć dachy budynków mieszkalnych. Wyglądało to jak takie osiedle. Większość domów była taka sama, właściwie nie wiele się od siebie różniła. Samochód zatrzymał w połowie na jednym z krawężników. Drzwi otworzyły się, a Saoirse postawiła stopy na chodniku. Kiedy już wysiadła, rozejrzała się na około i pewnie ruszyła przed siebie. Pchnęła niską furtkę i weszła na teren posiadłości. Nie wyglądał na zbytnio zadbany. Było tam pełno desek, szkła, niepotrzebnych rzeczy i wielu innych śmieci. Za nocy nie zwracało się na to większej uwagi, ale za dnia nie wyglądało to za korzystnie. Dziewczyna zapukała do drzwi, wyczekując, aż domownik przyjdzie otworzyć. Długo czekać nie musiała. Ujrzała przed sobą niewysokiego mężczyznę, ubranego w szlafrok i z papierosem w ustach. Bez słowa, wpuścił Saoirse do domu i zamknął za nią drzwi. Dziewczyna nawet nie zdjęła butów, tylko poszła do salonu. Doskonale znała już rozkład domu. Spojrzała na kanapę, po której walały się stare gazety, puste opakowania po jedzeniu na telefon i wiele innych. Jednym ruchem ręki, zgarnęła wszystko na bok i usiadła. Do pomieszczenia wszedł mężczyzna, który nie odrywał wzroku od szatynki.- Więc tak... - Zaczął mówić - ostatnio sprzedało się dobrze to i może teraz też tak będzie. Nieco zmieniłem skład, bo doszły mnie narzekania.
- Zobaczymy. - Saoirse wzruszyła ramionami - dawaj tyle, ile potrzeba. Powinno się szybko obchnąć. Ostatnim razem byłeś zadowolony.
- Wiem.
Mężczyzna wyszedł z pokoju na parę chwil. Do uszu dziewczyny doszły hałasy, które najwidoczniej szły z kuchni. Zaraz to wrócił, trzymając w dłoniach niewielkie kartonowe pudełko, które było dosyć niezdarnie obklejone taśmą.
- To jest to? - Spytała Saoirse, spoglądając na bruneta - trochę tego chyba tam jest?
- Ciutkę. - Mężczyzna postawił pudełko na stole - masz na to tydzień. Mam też inne zamówienia, sporo do ogarnięcia. Mam nadzieję, że nikt znów nie będzie gadał. Sporo mnie kosztował ten towar. Tak więc obyś go zdążyła sprzedać.
- Spokojnie.
- Nigdy nie jestem spokojny. Zawsze jest jakiś haczyk, prawda?
Saoirse nic nie odpowiedziała. Chwyciła za pudełko i ruszyła do wyjścia. Tylko raz obejrzała się za siebie i już jej nie było. Zamknęła za sobą furtkę i podeszła do samochodu. Cały bagaż położyła na tylnych siedzeniach i okryła kocem. Nie obawiała się o niepotrzebnych ciekawskich. Nawet gdyby, miała zapewnione niezłe alibi u swojego dilera. Jak do tej pory wszędzie zagrzewała sobie najlepsze miejsca. Wsiadła za kierownicę i włączyła silnik. Samochód ruszył. Miała niewiele czasu na sprzedaż towaru. Musiała jakoś się z tym wyrobić.

Niedługo nastał poranek. Słońce chwyciło za Miasto Aniołów, a jego mieszkańców uraczyło swoim blaskiem. Kolejny dzień, ta samo, monotonia. Jak żyć, by przeżyć. Saoirse już do tego przywykła, nic już ją nie dziwiło. Nic już nie bawiło, nie cieszyło jak kiedyś, ten czas, kiedy było dobrze, odszedł w niepamięć. Tak naprawdę nigdy go nie było. To nie był szczęśliwy człowiek. Miała do tego całą, długą listę powodów, których nie w sposób zliczyć.
Saoirse siedziała na parapecie okna w kuchni i sączyła herbatę. Spoglądała na małe betonowe boisko, na który miała widok. Jeszcze rozwrzeszczane dzieciaki się nie pojawiły. Za wczesna godzina. Póki co było trochę spokoju i ciszy. Dało się usłyszeć gdzieś szczekanie psa, który z właścicielem wyszedł na spacer. Okolica pomalutku budziła się do życia. Saoirse zagarnęła za ucho włosy i upiła nieco herbaty z zielonego kubka. Lekko westchnęła i wyprostowała nogi. Spojrzała na różowe skarpetki, które miała na stopach. Mocno grzały, były miłe i puchate. Ulubione. Jednak zaraz odwróciła od nich wzrok, kiedy usłyszała czyjś krzyk, kobiecy. Automatycznie spojrzała przez okno, wypatrując osoby. Jednak nic nie widziała.
- Pewnie znów jakiś facet okłada swoją żonę.
Bąknęła pod nosem i pokręciła głową. Nigdy nie tolerowała takiego zachowania, ale co mogła zrobić? Nie da się zbawić całego świata. Kiedyś nawet miała na to dobre chęci, lecz życie pokazało jej, że to jak walka z wiatrakami. Jednak nadal krzyk nie milkł. Nie dało się za bardzo zrozumieć tych bełkoczących słów, były trudne do wyłapania. Saoirse przymrużyła oczy, chcąc dostrzec tą osobę, ale na marne. Po raz kolejny pokręciła głową i wstała z parapetu. Kubek postawiła na stole i pomaszerowała do swojego pokoju. Najchętniej spędziłaby cały dzień w piżamie, ale czas nie dawał jej na to pozwolenia. Musiała się ubrać, umyć i wyjść. Miała w końcu do sprzedania towar, który w nocy dał jej diler. Najlepiej sprzedawało się w pobliskich podziemiach, czy na innych slamsachi osiedlach, które już dawno opuściły anioły i sam Bóg. Dziewczyna ściągnęła z siebie koszulę i w zamian założyła luźną koszulkę, która jedynie na ramionach przylegała do jej ciała.
- Saoirse, Saoirse ... - Dziewczyna pokręciła głową - życie niezły los ci zgotowało.
Szatynka rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu swoich dresów. Gdy je tylko znalazła zaraz je ubrała, wcisnęła na nogi adidasy i schowała do kieszeni komórkę. Cały towar włożyła do torby na ramię. Nie powinno było być podejrzeń. Nawet gdyby, po tych okolicach nawet policja się nie kręciła. Właściwie, takie życie ponad prawem.
W podziemiach było jak zwykle chłodno i przyjemnie. Jednak zapach stęchlizny, ścieków i wielu innych nie był zbyt kuszący. Saoirse szła pewnie przed siebie i stanęła przy kafelkowej ścianie. Podparła się o nią stopą i zaczęła się rozglądać. Przechodziło paru ludzi, lecz żaden z nich nie zatrzymywało się. Dziewczyna chciała dziś coś sprzedać, by chociaż trochę być do przodu. Mogła zawsze coś zanieść do klubu. Z reguły byli chętni. W innym przypadku, jeżeli by się nie udało, musiałaby sporo zapłacić. Nie miała pieniędzy, więc to też było ryzyko. Poczuła jak telefon w jej kieszeni zaczyna wibrować. Zaraz po niego sięgnęła, by odebrać.
- Cześć. - Był to głos Bossa - słuchaj, przyjdziesz dziś wcześniej do klubu.
- Hej. - Saoirse uniosła brwi - a nie za wczesna pora?
- Przecież, że nie w tej chwili! Tak ze trzy godziny wcześniej, niż to ustalaliśmy. Chciałbym, żebyś zajęła się dziś jedną dziewczyną. Właśnie dziś przyjeżdża, chcę, żebyś ją poinstruowała. Mam nadzieję, że już jutro będzie normalnie pracować. Najlepiej jak najszybciej.
- Dobrze, będę w takim razie. Coś jeszcze?
- Nie, w sumie tylko to. Nie spóźniaj się.
- A właśnie!
- Co?
- Dostałam właśnie trochę dobrego od mojego dilera. Jest opcja, by może coś rozprowadzić po klubie? Mam na to tydzień, tym bardziej bym nalegała.
- Nie ma problemu. Nie raz coś przynosiłaś, więc ci ufam.
- Dobra, widzimy się później.

Jared siedział u siebie w kuchni przeglądając świeżą gazetę. Jak zwykle był w niej stek bzdur wyssanych z palca o "gwiazdkach". Było to irytujące. Człowiek chciał poczytać o czymś normalnym, lecz w każdej kolumnie były mało istotne sprawy.
- Jak zwykle. - Mruknął pod nosem muzyk i przekręcił stronę - nic ciekawego.
Zaraz to zamknął gazetę i położył ją na stole. Wstał i podszedł do blatu kuchennego i zerknął w stronę okna. Było dosyć jasno i słonecznie. Pogoda tak kusiła, by wyjść. Jednak Jared nie dał się złamać. Był zmęczony i nie miał ochoty na spacery. Wolał posiedzieć w domu, objadając się popcornem, pijąc piwo i oglądając telewizję. Na ten dzień chciał mieć święty spokój. Jednak nie zapowiadało się na to.
- Czego? - Powiedział oschle Jared, kiedy odebrał telefon - już z rana do mnie dzwonisz?
- Co tak na mnie naskakujesz? - Odparł jego brat - zły humor? Lewą nogą wstałeś, czy jak?
- Nie, po prostu nie chce mi się dziś nic. Jeżeli masz zamiar oferować mi rozrywkę na dzisiejsze popołudnie to wybacz, ale wzgardzę.
- Czytasz mi w myślach?
- Po prostu cię znam, Shanny.
- Może jednak dasz się namówić na...
- Nie.
- Oj, co ty taki zaborczy?
- Nie mam na nic ochoty.
- Taaa - Shannon parsknął śmiechem z irytacją - pewnie jak zwykle wieczorem będziesz się włóczyć pod pozorem spacerku. Kiedyś ktoś cie dorwie i będziesz miał za swoje powsinogo.
- Odwal się.
- Dobra, nie denerwuje cię już. Jedno tylko powiem, uspokój się i ogarnij. Ostatnio jakoś nie zauważyłem byś epatował miłością do innych.
- Cześć.
Jared odrzucił telefon na stół i odwrócił się w stronę okna. Faktycznie, ostatnio dobry humor nie trzymał się go. Nie miał jako tako powodów do narzekania, do płaczu, czy czegoś podobnego. Czuł się nieco wypalony, jakby wszystko go nudziło. Powodowało to jeszcze większą nerwowość. Mężczyzna podparł się dłońmi o blat i pokręcił głową. Musiał coś ze sobą zrobić, by nie zwariować.

 Saoirse weszła do mieszkania i odrzuciła torbę na podłogę. Sprzedaż poszła średnio. Spodziewała się tego. Miała nadzieję, że pójdzie lepiej, kiedy zostawi wszystko w klubie. Tam mieli parcie na jej specjały. Weszła do kuchni i nalała do szklanki wody z kranu. Wzięła parę dużych łyków i odstawiła szkło na stół. Nie minęło wiele czasu, a już miała dosyć. Czasem chciała się oderwać od tej brutalnej rzeczywistości, która jej nie oszczędzała. Od tego wszystkiego, co złe. Jednak nie mogła sobie na to pozwolić. Jej chwila nieuwagi, a mogła stracić to, co ma. Miała tego niewiele, ale nic nie mogła już z tym zrobić.

Klub powoli się zapełniał. Dopiero co zapadł zmrok, było jeszcze w miarę wcześnie. Mimo tego już grała muzyka, mężczyźni rozsiadali się w fotelach, znów pachniało alkoholem i papierosami. Saoirse chodziła po swoim "biurze", szukając odpowiedniej teczki. Odkąd Boss dał jej wyższe "stanowisko", miała więcej obowiązków. Gdy tylko znalazła zgubę, wyjęła z niej kartkę, którą zaraz położyła przed nosem nowej pracownicy. Nowa siedziała przy jej biurku. Dokładnie przejrzała dokument i skinęła głową. Saoirse wskazała jej palcem miejsca, które musi wypełnić. Pamiętała jak to ona kiedyś była w tym samym miejscu. Była to chwila, która tak wiele zmieniła na gorsze. Może i też lepsze, bo było to jedyne źródło pieniędzy.
- To tyle. - Powiedziała szatynka i złapała za kartkę - formalności mamy już za sobą. Zapewne szef już ci objaśnił wcześniej parę spraw, więc nie powinno być pytań. Już oprowadziłam cię po klubie, powiedziałam co i jak. Jeżeli jednak masz jakieś wątpliwości to śmiało, bo później nie będzie na to okazji.
- Nie. Dziękuję.
Nowa pokręciła głową i powoli wstała z krzesła. Saoirse miała to już za sobą. Przez ostatnie dwie godziny była dręczona pytaniami, musiała opowiadać i pokazywać wszystko, co potrzeba. Nowa pracownica była dosyć irytująca, zwłaszcza jej cienki głosik. Saoirse nie lubiła takich osób. Kiedy dziewczyna wyszła z jej pokoju, ona odetchnęła. Miała już dosyć. W ostatnim czasie przewinęło się sporo takich facetek. Miała ich ponad uszy. Usiadła przy biurku i oparła się łokciem o poręcz fotela. Na dziś był koniec pracy. Bossa nie było w klubie, więc mogła sobie pozwolić na więcej.
                      Chodnik pokrywały ruszające się cienie, które miejscami przybierały dosyć znajome rzeczywistości kształty. Wszędzie panowała cisza, która, aż gwizdała w uszach. Saoirse pewnym i szybkim krokiem szła przed siebie. Już pożałowała, że postanowiła zostawić samochód. Okolica nie wyglądała zbytnio przyjemnie. Miała nadzieję, że uda się jej wyjść wcześniej, lecz nie. Mogła to przewidzieć. Szła z założonymi rękoma, o jej biodro obijała się torba, na plechach czuła dreszcze od chłodnego wiatru. Trochę to wyglądało, jakby zaraz miał spaść deszcz. Dziewczyna skręciła w kolejną ulicę, przyśpieszyła. Mimo tego miała jeszcze spory kawałek do przejścia. Przed jej oczami stanęła jedna z wielu bram. Było ciemno, nic nie można było dostrzec. Saoirse i tak szła przed siebie, nie chciała już zawracać. Było za późno na takie wojaże. Z każdym jej krokiem światła było coraz mniej. Latarnie ginęły za jej plecami. Poczuła pod swoimi stopami nierówny chodnik. Zacisnęła pięści, usta i szla do przodu. Chciała jak najszybciej mieć tą bramę za sobą. Do jej uszu zaczęła dochodzić cicho puszczona muzyka. Jej oczom ukazały się trzy postaci o męskiej posturze. Przyśpieszyła kroku, chcąc ich jak najszybciej wyminąć. Nie miała ochoty na zaczepki, dziwne rozmowy. Spuściła głowę i wlepiła wzrok w swoje stopy.
- Ej mała!
Wtem usłyszała ochrypły głos jednego z mężczyzn. Nawet na niego nie spojrzała, tylko szła dalej. Najlepiej było ignorować takie osoby, by nie wdawać się w dziwne sytuacje. Jednak zaraz do jej uszu doszło pogwizdywanie i śmiechy. Wolała się nie wychylać.
- Chodź do nas, maleńka. Czego się boisz? Masz fajny tyłek...
Znów usłyszała. Chciała zacząć biec, lecz wiedziała, że może ich tylko sprowokować. Jakby nigdy nic szła dalej. Zaczynało się robić jaśniej, pojawiały się lampy. Jednak w momencie, kiedy poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń, natychmiast się odwróciła. Jednak w tedy przemieniło się to w ucisk. Saoirse szarpnęła swoim ciałem, lecz to był niezbyt pomocny ruch. Wtem drugi mężczyzna złapał ją dosyć mocno w pasie.
- Pokaż no buzie.
Powiedział trzeci i chwycił za jej podbródek, unosząc jej głowę do góry. Mruknął lubieżnie pod nosem i cwaniacko się uśmiechnął. Miało to znaczyć, że spodobała mu się. Zaraz to Saoirse poczuła mocny ucisk na swoim brzuchu, jej stopy oderwały się od ziemi. Zaczęła wierzgać nogami, wyrywać się, ale na marne. On był silniejszy. Z każdym jej ruchem trzymał ją jeszcze mocniej. Mocno przyparł ją plecami do ściany śmiejąc się pod nosem.
- To co z nią robimy?- Spytał jeden z mężczyzn i podszedł do dziewczyny - fajna lala, co nie? Nie skorzystać z takiej okazji to grzech.
Reszta odpowiedziała głupkowatym śmiechem. Saoirse biegała wzrokiem po twarzach mężczyzn. Miała cichą nadzieję, że puszczą ja wolno, lecz nic bardziej mylnego. Nie miała szans na ucieczkę. Była trzymana za ręce, zły ruch, a mogli jej nawet je wykręcić. Cały ciałem przywierała do kamiennej ściany, nie mogła się ruszyć.
- To się zabawimy.
Zaśmiał się ten, który ją trzymał. Zdjął z ramienia dziewczyny torbę i rzucił gdzieś na bok. Nie miał oporów, by zacząć dotykać jej ciała, wejść nimi pod jej koszulkę. Mimo wierzgań i jej uparcia, na nim nie robiło to wrażenia. W końcu wydała z siebie głos. Wiedziała, że i tak jej nikt nie pomoże. Ludzie byli tchórzami, nie chcieli się mieszać w cudze sprawy. Mieliby za kogoś im całkiem obcego oberwać? Chyba jakiś żart.
- Puszczaj! - Zawołała, próbując go kopnąć - no puszczaj!
- Dobre sobie. - Mężczyzna pokręcił głową - takiej sztuki się nie wypuszcza, kochanieńka.
Kiedy poczuła jak jej spodnie zaczynają być rozpinane, straciła nadzieję na cokolwiek. Spoglądała z żalem i nieporadnością na mężczyzn, których ta cała sytuacja mocno bawiła. Oficjalnie miała zaraz zostać zgwałcona. "To do ciebie pasuje" - powiedział w głowie jej głos - "w końcu i tak dziwka". Chciała krzyczeć, lecz jej usta zostały zakryte brudną dłonią. Spuściła wzrok i ujrzała jak mężczyzna zaczyna zsuwać z niej spodnie. Do jej oczu napłynęły łzy, które i tak nic nie mogły zmienić. Właśnie miało się to stać. Teraz jeszcze bardziej żałowała tego, że nie pojechała do klubu samochodem. Już za późno.
- Ej, kurwa! Co jest?
Nagle zawołał jeden z nich. Jednak ten pierwszy, przyszły gwałciciel nie zwrócił na to uwagi. Jednak w momencie, kiedy usłyszał głuchy upadek swojego kumpla, obejrzał się. Przed jego oczami ukazała się postać, która też nie żałowała swojej siły na drugiego mężczyznę. Widać było, że ma sporo krzepy. Saoirse patrzyła na to ze sporym zaszokowaniem. Nie sądziła, że ktoś może okazać jej litość i pomóc. Jej mięśnie stały się rozluźnione, a nogi zaczęły się uginać. Zaraz to ujrzała pod nimi mężczyznę, który parę chwil temu się do niej dobierał. Tknęła go stopą, lecz się nie ruszył.
- Nic ci ie jest?
Usłyszała. Oparła się dłońmi o ścianę i spojrzała przed siebie. Nie mogła dostrzec do końca jego twarzy, tylko zaraz. Było zbyt ciemno. Czy to właśnie on ją wybawił z opresji? Owszem. Pokręciła głową na jego pytanie i powoli osunęła się na ziemię. Była w zbyt dużym szoku, by móc teraz poprawnie kontaktować. Mężczyzna podszedł do niej powoli i ukucnął obok. Delikatnie dłonią dotknął jej policzka, który był nad wyraz chłodny. Zgarnął na bok jej niesforne kosmyki włosów i przyjrzał się jej dokładnie. Skądś ją znał.
- Dziękuję. - Szepnęła dziewczyna - nie sądziłam, że...
- Saorise?
Ona natychmiast uniosła wzrok i spojrzała w jego oczy. Tak, znała go. Lekko rozchyliła usta, jej oczy zrobiły się większe i bardziej zaszklone. Nie wierzyła. Właśnie uratował ją sam Jared Leto. Wyprostowała się i pokręciła głową.
- Ci skurwiele na pewno cię nie skrzywdzili?
- Nie, nie zdążyli. - Saoirse odparła cichutko - przyszedłeś w porę.
- To dobrze. Możesz się sama podnieść?
- Nie wiem?
Jared chwycił dziewczynę w pasie i uniósł do góry. Objął ją w pasie i spojrzał prosto w twarz. Była przerażona, rozkojarzona, smutna i niepewna. Blado się uśmiechnął, lecz wiedział, że to nic nie zmieni. Właśnie ją wyrwał z uścisku zbirów, którzy chcieli ją zgwałcić. Mógł być z siebie dumny. Jednak teraz to była drugorzędna sprawa. Teraz bardziej martwił się o dziewczynę. Nie była w za najlepszym stanie. Spojrzał w bok i ujrzał jej torbę. Pochylił się i złapał za jej pasek.
- To chyba twoje, ale ja ją poniosę.
Powiedział i zarzucił ją na ramię. Saoirse pokręciła głową nie za bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Jednak zanim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek głos, poczuła jak odrywa się od ziemi. Właśnie wziął ją na ręce. Co jak co, ale nie umiał patrzeć na krzywdę kobiety.
- Co robisz? - Spytała, gdy on zaczął iść - gdzie mnie niesiesz? Nawet nie wiesz, gdzie mieszkam?
- Lepiej, żebyś nie była teraz sama. - Odparł - nie wyglądasz dobrze, masz zadrapanie na czole. W domu przemyję ci to.
- W jakim domu?
- U mnie.
- Co? - Dziewczyna szarpnęła swoim ciałem na znak buntu - ale ja cię nawet nie znam! Zostaw mnie tu, ja sobie poradzę.
- Z pewnością. - Jared prychnął ironią i szedł dalej - niedaleko stąd mieszkam. Zostaniesz na noc.
- Chyba sobie żartujesz!? Puść!
- Nie zrobię ci krzywdy.
- Mam ci zaufać na słowo?
- Nie masz wyboru.
- Owszem mam! Jared, puść! Proszę.
- Nie dyskutuj.
Saoirse chciała już wtrącić swoje pięć groszy, ale nie zdążyła. Jej powieki stały się nagle ciężkie, poczuła falę zmęczenia, jej ciało stało się obolałe i nieruchome. W głowie się zakręciło, świat stał się nagle taki zamazany. Zamknęła oczy i czuła tylko oddech Jareda na swoim ramieniu.



2 komentarze:

  1. Nie przerywaj w takim momencie ! XD Jared to wie gdzie i kiedy ma się pojawić :D czekam na nowy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W przyszłym tygodniu się pojawi, albo pod koniec tego. Jeszcze sie zobaczy. :)

    OdpowiedzUsuń